Kora roz. I

– O, to będzie dobre… dzień dobry, państwu. – gospodarz odezwał się znudzonym głosem, gdy opadł rumor podkutych butów. Aż dotąd zdawał się nie przejmować uzbrojonym oddziałem, który szturmem wbiegał do jego mieszkania. Utkwiwszy wzrok w lufie najbliższego karabinu, zamarł w bezruchu z zawiasem drzwiczek w jednej ręce i częścią szafy w drugiej. Obojętny wyraz twarzy, mały śrubokręt tkwiący za uchem oraz przetarte ciuchy siedzącego między kartonami człowieka kontrastowały z bojową postawą i rynsztunkiem antyterrorystów.

– Nic nie będzie, koniec z tobą, złamasie. – odpowiedziała jedyna kobieta w oddziale, ładna blondynka około trzydziestki. Jedyna zbrojna bez hełmu i kominiarki na głowie.

– Koniec ze mną, ale jak już mnie przesłuchacie? Zresztą, jeśli faktycznie mnie zabijesz, to będziecie mieli problem.

– Daj spokój, chuju zbolały, jesteś skończony i jeszcze żyjesz tylko dlatego, że chciałam popatrzyć ci w oczy, zanim ci odstrzelę dupę.

– Taki sposób wysławiania się nie przystoi damie z wyższych sfer. A swoją drogą, próbowaliście pogadać ze swoimi furgonetkami dalej niż pięć minut temu? Bo coś mi się zdaje, że już się z nimi nie spotkacie w tym wcieleniu. – z kolejnymi słowami obojętność gospodarza przechodziła w kpinę. Blondynka zawahała się niemal niezauważalnie, ale facet ze śrubokrętem za uchem bezbłędnie wyłapał jej niepewność. Próbowała nadrabiać miną, ale była zupełnie zielona, ocenił. Nie kojarzył jej, więc musiała być nowa. Pewnie pierwsza operacja w terenie. Ciekawe czy szefostwo wystawiło nieopierzonego aniołka umyślnie.

Dziewczyna nie chciała brnąć w grę zabójcy, ale na wszelki wypadek kiwnęła głową jednemu z kolegów. Antyterrorysta sięgnął po krótkofalówkę, wywołując kolegów. Nie dostał żadnej odpowiedzi. Druga próba również nie dała rezultatu. Oczy w szczelinach kominiarek zaczęły niepewnie przeskakiwać po kumplach, szefowej i gospodarzu. Młody brunet tymczasem siedział nieruchomo ze zmęczonym uśmiechem na twarzy, wodząc pobłażliwym wzrokiem po swoich niedoszłych egzekutorach.

Oczekiwanie na odpowiedź od kogokolwiek z samochodów przerwał trzask krótkofalówki zawieszonej przy biodrze dziewczyny.

– Siarki przy furgonach! Zajebali Maćka! Michała też! – wycharczało w końcu urządzenie. Praktycznie w tym samym momencie na zewnątrz padła krótka seria z automatu. I kolejna. Następnie jeszcze jedna, dłuższa. Po niej nastała cisza. Z daleka tylko dochodził niewyraźny szum, jakby trzaskało ognisko.

– Co tam się dzieje do licha? – blondynka wysyczała do radia, nadając na kanale dla odwodu. Potem na kanale łączności z samochodami, ale nikt nie odpowiadał. Po chwili daremnego czekania przeniosła wściekły wzrok na dotychczasowy cel operacji. Właściciel lokum jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że w kobiecie więcej było strachu i dezorientacji niż złości. Wzbierała w niej panika. Promieniowała falami silniejszymi z każdą chwilą. Identyczne, pulsujące halo roztoczyli wokół siebie pozostali antyterroryści. Aury szóstki ludzi wzmacniały się wzajemnie, dostrajając się do jednolitego rytmu. Gospodarz czuł, jakby dosłownie zanurzył się lodowatym jeziorze mdlącego strachu.

Dookoła samotnego domu wyraźnie zaczynało się palić.

Myśli zbrojnych zlewały się ze sobą jak aury. To miała być czysta akcja — wpadamy do środka, namierzamy sukinsyna, wypytujemy na szybko o parę pierdół, kopiemy w jaja, żeby nie umierał bez bólu i strzelamy w głowę. Oraz w mostek, na wszelki wypadek kilka razy. Iwona potem wiąże jego parszywą duszę, żeby nie wrócił zbyt prędko. Po wszystkim wracamy do bazy, poklepując się po plecach. Szybko, pięknie i bez strat. Wywiad śledził cel od miesiąca, od kilkunastu godzin siedział w swoim nowym domu na bezludziu. Sam i bez żadnego środka ucieczki. Jak bezzębny wilk w klatce. Wejść i ubić. Tyle teoria.

Tylko w praktyce, cholera, sprawy się nagle skomplikowały. Kobieta starała się zapanować nad sobą i wymyślić coś trzeźwego. Mamy cel na muszce, możemy go w każdej chwili załatwić. Dobra, ale ten skurwysyn to jedyna osoba, która może skutecznie walczyć z tymi piekielnymi pomiotami, które właśnie zabiły trzech ludzi na zewnątrz. Skąd one do ciężkiej cholery się tam wzięły? I dlaczego pojawiły się akurat teraz?!

Gdzieś na parterze coś się zajęło ogniem.

– Serafin, ty pierdolony bydlaku, ty je tutaj sprowadziłeś! – warknęła na skazańca.

– Nie. – odpowiedział krótko i spokojnie, wpatrując się opanowanym wzrokiem w kobietę. Stoicki spokój spotęgował jej wściekłość.

– To co one tu, kurwa, robią?!

– Chcą nas wszystkich zabić. – sielankowy uśmiech wypłynął na twarzy mężczyzny.

– Skąd się wzięły?!

– Z piekła.

– Kurwa! – gardłowy krzyk dziewczyny wstrząsnął pokojem.

– Nie widzę związku. – próbował zripostować obojętnym tonem, ale nie udało mu się ukryć rozbawienia. Chciał dodać jeszcze dowcip o perypetiach aniołów potykających się z demonami, ale trzydziestolatka była na skraju wytrzymałości nerwowej. Do tego wciąż mierzyła w niego z MP5, postanowił więc odłożyć na bok humor sytuacyjny.

– Piekło czaiło się na mnie od dawna. Kiedy przekroczyliście próg, zerwaliście zabezpieczenie, która do tej pory blokowała ogarom drogę. A teraz wyczuli poza mną jeszcze was. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Konkurencja i śmiertelny wróg na raz. Swoją drogą to musiał się z nimi ktoś wysoki tutaj zjawić, skoro daje radę utrzymać siarczanych tak długo.

– Co ty pierniczysz, przecież pracujesz dla Piekła. I jak niby zerwaliśmy zabezpieczenia? Poza tym… utrzymać? – wzmianka o kimś „wysokim” całkiem zbiła dziewczynę z tropu. Serafin uśmiechnął się w duchu, wyczuwając kolejny napływ emocji. Na twarzy zachowała jednak spokój.

– To wam się wydaje, że pracuję dla Piekła. Zawsze lubiliście upraszczać sprawy. Inaczej chyba nie możecie. – zakpił. – Pieczęcie blokowały drogę piekielnym, ale miały jedną wadę. Byle anioł mógł je zerwać, jeśli tylko przeszedł przez próg. Nawet taki żółtodziób ćwierćkrwi jak ty. Ot, mankament wyspecjalizowanych zaklęć. – wyjaśnił już poważniej.

– A swoją drogą. Wiesz chyba, jak siarki reagują na strach, prawda. – ni to spytał, ni to stwierdził. – Jak płachta na byka. Strach je podnieca jak sześciolatki w wannie pedofila. A wy sracie po gaciach.

W domu wyraźnie coś się paliło, swąd docierał na górę.

Serafin obserwował przez chwilę reakcje oddziału. Jednocześnie próbował się zorientować, ile czasu diabłom zajmie przebicie się przez wewnętrzne pieczęcie.

– Więc żeby utrzymać wściekłą sforę potrzeba kogoś naprawdę silnego. – ciągnął dalej. – A takich panów nie ma wielu. Na marginesie, straszni sadyści. – dodał jakby od niechcenia, aktywując przygotowane wcześniej zaklęcie. – Zbierają pewnie na szybko posiłki. Zasadzili się tylko na mnie, a tu jeszcze pojawili się harcerze więc trochę za duży orzech do zgryzienia.

Atmosfera grozy osiągnęła apogeum, mężczyzna tymczasem gratulował sobie wyczucia czasu.

Teraz niczego nie spiernicz, stary.

– Podsumowując, jesteśmy wszyscy w czarnej dupie i jedynie współpracując, nie zginiemy wszyscy. Bądźcie więc mili mierzyć na przykład w drzwi albo okna. Albo skąd jeszcze mogę tutaj wleźć. – mundurowi spojrzeli po sobie. To był jakiś plan. W końcu wiedzieli, na czym stoją. Trochę się uspokoili i skierowali lufy na wejście. Tylko kobieta wciąż mierzyła w dotychczasowy cel, ale i ona poczuła ulgę, wiec zdjęła palec ze spustu.

– Wyżsi piekielni tu nie wlezą, za dużo ich by to kosztowało. Zresztą, aż tak ważni nie jesteśmy. Mamy więc przeciwko sobie tylko ogary. Samochodów już nie macie, więc nie zwiejemy, trzeba się skupić na obronie tutaj. – rzeczowy głos działał uspokajająco. W głowach napastników zaczął kiełkować jakiś plan, panika i dezorientacja znikały. Serafin rozejrzał się dookoła.

– Ty, przy oknie, weź otwórz, trzeba to wywalić. Kiepsko się walczy, kiedy pod nogami coś ci się jara. Zwłaszcza własne stopy. – mag wstał z ziemi, zbierając kartony leżące wokół.

– Meble też by wypadało wyrzucić w sumie. – dodał z przekąsem, zmierzając do okna. – Ale na to czasu nie ma.

Oddział spokojnie zmieniał pozycje na bardziej dogodne do odpierania ataku z zewnątrz. Zbyt spokojnie… kobieta się zorientowała, że w nagłym opanowaniu jest coś nienaturalnego, ale było już za późno. Kiedy zbrojny otworzył okno, przez pokój przetoczyła się fala paraliżującej energii. Wszyscy w pokoju znieruchomieli. Jeden ze skamieniałych mężczyzn przewrócił się, nie mogąc zachować równowagi w pół kroku. Tylko Serafin dalej szedł bez żadnego problemu, kiwając głową w podzięce antyterroryście, który otworzył okiennice. Wyrzucił kartony na zewnątrz, prosto w ogień trawiący ławkę stojącą pod ścianą. Wypatrzył ognisty pomiot, który próbował się wspiąć do sąsiedniego okna – ludzką sylwetkę, z której buchał dymiący ogień. Pokazał mu język i wrócił na środek pokoju. Podszedł do blondynki, złapał ją za brodę i odwrócił twarz w swoją stronę.

Nie mogła nic powiedzieć, ale doskonale ją czuł, słyszał jej myśli. Rozpacz i wściekłość, przeklinanie własnej naiwności. Lęk i bezsilność. Uśmiechnął się drapieżnie, spijając z niej emocje, czuł jak rośnie w siłę. Zielone oczy zabójcy lśniły roziskrzone tryumfem.

Mówiłeś, że wszyscy zginiemy, jeśli nie połączymy sił, kłamliwy pierdoleńcu.

– I dotrzymuję słowa. Nie wszyscy zginą. Tylko wy.

Nienawidzę cię, złamasie. Jeszcze cię dorwę, przysięgam. Nienawidzę cię, nienawidzę.

– Czuję. Poczytuję sobie za komplement.

Pieczęcie chroniące dom łamały się pod naporem potępieńców oszalałych z nienawiści i bólu przekutego na żądzę mordu i zadawania cierpienia wszystkim żywym istotom. Wysłańcy piekieł przedzierali się przez osłony blokujące dotąd drogę do wykonania zadania. Do sprowadzenia gehenny na wszystkich na swojej drodze. Do bolesnego unicestwienia. Oraz do ulgi od obecności w świecie, który zadawał im tortury. Byli coraz bliżej, powietrze zasnuwał gryzący dym. W oknie pękła szyba, do której przyłożył ognistą rękę jeden z demonów. Serafin wyjął pistolet z kabury dziewczyny i strzelił kilka razy w ogara. Jedna z kul dosięgła głowy potwora, a ten wybuchnął rozpadając się na kawałki. Szklane odłamki sypnęły przez pomieszczenie.

Oszukałeś. Oszukałeś. Oszukałeś.

Serafin patrzył w oczy kobiety, uwalniając ostatnie z przygotowanych zaklęć. Strach i wściekłość ludzi dookoła spadły w niego jak w otchłań, wzmacniając jego własną moc. Świat zaczął wirować wokół, stopy traciły oparcie w podłodze. Mag czuł, jak z każdą chwilą coraz większa jego część ulatuje niczym jak stado ptaków, które wzbiją się do lotu. Pojedyncze elementy jaźni wyrywały się w przestrzeń, najpierw pojedynczo, potem falami, w końcu całą nawałnicą.

– A czego się spodziewałaś po zabójcy? – spytał bez kpiny, kiedy golemy ognia przekraczały ostatnie bariery. Oczy zabójcy wygięte w smutnym uśmiechu były ostatnim, co zobaczyła kobieta, zanim Serafin rozpłynął się w powietrzu. Gdy zniknął, zbrojni odzyskali władzę nad sobą. Akurat na czas, żeby wycelować w pierwsze demony wbiegające pokoju przez drzwi. Strzały w zamkniętym pomieszczeniu ogłuszały, golemy rozrywane kulami traciły swoją formę. Niektóre za chwilę na powrót zlewały się w karykaturalne sylwetki płonące śmierdzącym ogniem. Te, które nie zdołały wrócić do swojej postaci, wybuchały w obłoku pomarańczowych płomieni i czarnego dymu. Pozostawiały po sobie jedynie dymiące kości.

Pierwszą ofiarą był antyterrorysta, który otworzył okno. Strzelał krótkimi seriami w kierunku demonów próbujących wejść przez drzwi, kiedy z tyłu wskoczył na niego potwór ryjąc ognistymi szponami czaszkę ofiary. Hełm na nic się nie zdał. Żołnierz padł na kolana, wijąc się jeszcze przez chwilę. Po kilku sekundach mężczyzna leżał martwy, a z dziur po wielkich pazurach parował zagotowany od środka mózg. Sam demon zginął moment później, ale przez okna wskakiwały już kolejne, błyskawicznie dopadając następnego zbrojnego. Ludzie stracili resztki opanowania i zaczęli strzelać ogniem ciągłym po wszystkim, co płonęło. W zgrozie patrzyli na towarzysza rzucającego się po podłodze. Nieszczęśnik nieludzko wrzeszczał, kiedy demony żywcem rozrywały jego wnętrzności.

Chwila męki towarzysza dała chwilę reszcie oddziału. W ostatniej, rozpaczliwej próbie obrony ocaleli zgrupowali się w kącie pokoju. Na moment udało się przywrócić jako taki porządek. Broniący się w rogu pomieszczenia trzymali diabły na dystans. Osłaniający się wzajemnie wymieniali magazynki, kiedy koledzy seriami rozrywali nacierające potwory. Wszystko się jednak posypało, kiedy jeden z demonów skoczył na sufit i zaatakował z góry. Kolejne poszły w jego ślady, rozpraszając uwagę przeciwników. Jeden komandos nie zdążył z wymianą magazynka. Drugi spudłował. Do spanikowanych w mig doskoczyły demony, a dom wypełnił makabryczny krzyk. Ostatni z mężczyzn strzelił sobie w głowę w przejawie trzeźwego egoizm – byle uniknąć strasznego losu towarzyszy.

Iwona padła ostatnia, do końca siejąc po ognistych sylwetkach. Czuła na twarzy gorące powiewy, w nosie miała smród palonego mięsa oraz własnych płonących włosów. Kiedy szpony wbiły jej się w kark, padła na kolana. Zaćmiona bólem wypróżniła magazynek w swojego zabójcę. Podmuch ognia rzucił ją o ścianę, od której się odbiła jak szmaciana lalka. Lecąc ku podłodze zdążyła jeszcze pomyśleć, że to zabawne. Zawsze się spodziewała, że śmierć w ogniu powinien bardziej boleć. Kiedy upadła nie mogła już się ruszyć. Ogłuszona ledwo rejestrowała pełzające po niej płomienie. W ostatniej myśli przeklęła jeszcze znienawidzone, zielono oczy maga. Potem zalała ją ciemność zrodzona z żaru.

Jeszcze cię dorwę, przysięgam.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *